czwartek, 17 czerwca 2010

Grande Finale!

No i stało się. Mamy to czego wszyscy chcieli. Mamy siódmy mecz finałów. I jakby tego było mało, Grande Finale jest zarazem swoistym Grande Derby NBA. Lakers i Celtics, Celtics i Lakers. Dwaj odwieczni wrogowie, dwie historyczne organizacje, które podzieliły między sobą 32 z 63 mistrzostw ligi, a po dzisiejszej nocy będą mogły dodać kolejne za 64. sezon najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Jedynym pytaniem pozostaje jedynie czy to Celtics będą świętować swoje 18. mistrzostwo, czy też Lakersi będą się cieszyć swoim 16.
A odpowiadając mojemu Koledze od pióra: Boston prowadził 3:2. W szóstym meczu posypali się i przegrali 67-89. W meczu numer 6 stracili swojego podstawowego centra. Nie grają u siebie. Rezerwowi Bostonu przegrali rywalizację z ławką Lakers 13-25 - statystyka nie ukazuje jednak, że pierwsze punkty zdobyli w czwartej kwarcie, kiedy obie drużyny w zasadzie czekały na końcowy gwizdek (Lakers prowadzili po trzech kwartach 25 pkt.).
Z kolei historia finałowych meczów numer siedem pomiędzy oboma zespołami stawia Boston w roli zdecydowanych faworytów. Celtics wygrali wszystkie 4 starcia w meczach numer siedem ('62, '66, '69, '84), w tym raz w LA w '69, kiedy to pierwszy raz przyznawano nagrodę MVP Finałów i jedyny raz w historii otrzymał ją zawodnik z pokonanej drużyny (The Logo, Jerry West). Zresztą właśnie mecz z '69 jest zapewne aktualnie najgorętszym tematem w rozmowach pomiędzy numerami 6 i 5 - legendą Celtics, Billem Russellem, a obecną gwiazdą Zielonych, Kevinem Garnettem (tutaj ich inspirująca rozmowa sprzed dwóch lat: część 1 i część 2). Russell często wspomina swoją rozmowę z kolegami z drużyny przed pamiętnym meczem numer 7 w LA. Wskazywał im na olbrzymie siatki z setkami balonów podwieszone pod sufitem hali Lakers mówiąc, że bardzo zabawne będzie obserwowanie, jak po przegranym meczu obsługa hali The Forum będzie musiała wyciągać wszystkie baloniki pojedynczo. Zmotywował ich i wygrali.
Dzisiaj energetycznym liderem Bostonu jest właśnie Garnett.
Ale po drugiej stronie stoi równie mocno lub nawet bardziej zmotywowany Bryant.
Wszystko się rozwiąże dzisiaj. Jeden mecz, 48 minut gry podsumuje 8 miesięcy ciężkiej pracy i około 100 rozegranych meczów.

środa, 16 czerwca 2010

Polityczne rachowanie

Otworzyłem dzisiaj skrzynkę mailową i znalazłem coś takiego:

Ilu facetów w jego wieku mieszka z mamusią? - Niewielu.

Ilu facetów w jego wieku nie ma auta? - Niewielu.
Ilu facetów w jego wieku nie ma "prawka"? - Niewielu.
Ilu facetów w jego wieku nie ma żadnego majątku? - Niewielu.
Ilu facetów w jego wieku nie ma więcej niż 165 cm? - Niewielu.
Ilu facetów w jego wieku nie ma żony lub dziewczyny tylko kota?
Bardzo, bardzo niewielu.
Dlaczego facet, który swoim podejściem do życia i zachowaniem
reprezentuje niewielu, ma być Twoim prezydentem?
Ilu ludzi powinno zagłosować na takiego faceta? - Niewielu.
Idź na wybory, nie bądź jednym z niewielu.

A ja od siebie dodam jeszcze jeden rachunek:
Ilu facetów w jego wieku spełnia wszystkie powyższe kryteria jednocześnie?

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Tragedia Bostonu

Parę tygodni temu Boston Bruins prowadzili 3-0 w drugiej rundzie playoff NHL z Philadelphia Flyers. Gra się do czterech zwycięstw.

Przegrali.

Teraz Boston Celtics prowadzą 3-2 w finałach NBA z Los Angeles Lakers. W serii, którą po pierwszym meczu niektórzy śmieli nazwać zakończoną.

Muszę mojego piwnego Kolegę przeprosić, ale jeśli i tym razem Boston przegra, mając triumf na wyciągnięcie ręki, to dobry ludek tego miasta popełni zbiorowe samobójstwo.

czwartek, 10 czerwca 2010

The Fisher-man!

Moja ulubiona akcja tegorocznych Finałów NBA:


Rajon Rondo: "(Fisher) pretty much won the game. (...) He seemed to have answers all the time".

I mina "Big Baby" Davisa, gdy Pau pomaga Fisherowi podnieść się z parkietu - bezcenne!

środa, 9 czerwca 2010

Statystyki sobie, a życie sobie...

Finały NBA 2010. Trzy mecze za nami. Lakers prowadzą 2:1 i potrzebują jeszcze dwóch zwycięstw, by obronić zeszłoroczny tytuł mistrzowski. Kolejni felietoniści prześcigają się w swoich przewidywaniach ostatecznego rezultatu finałowej serii i mistrza anno Domini 2010.
W swoich prognozach, a jakże, podpierają się kolejnymi statystykami, wyliczeniami, doszukują się prawidłowości i reguł, według których już teraz, przed końcowym gwizdkiem ostatniego meczu tych finałów, można by było ukoronować mistrzowską ekipę.
Rzućmy zatem okiem na niektóre spośród proroctw ostatnich 3 gier:
  • Phil Jackson ma rekord 47-0 w seriach, w których jego drużyna obejmowała prowadzenie 1-0 (zgodnie z tą regułą mistrzostwo należy się Lakersom)
  • Zgodnie z autorską obserwacją playoffów 2010, drużyny wygrywające mecz numer 2 wygrywają całą serię (Boston)
  • Drużyna wygrywająca w Finale mecz numer 3 (przy stanie 1-1) wygrywa również mecz ostatni - 10/10 od 1985 kiedy wprowadzono format 2-3-2 (Lakers); 28/32 w całej historii NBA niezależnie od formatu (wciąż zdecydowanie Lakers - 87,5%)
O prawdziwości (lub nie) powyższych statystyk przekonamy się dopiero po zakończeniu ostatniego meczu Finałów. Ale jest jeszcze kilka statystyk, które zamiast o mistrzostwie miały decydować o wyniku meczu numer 3:
  • Boston miał bilans 12-0 w tegorocznych Playoffs, gdy ograniczył swoich przeciwników do 95 lub mniej punktów - Lakers wygrali mecz numer 3: 91-84; Boston ma bilans 1-6 w meczach, gdy przeciwnicy zdobywają ponad 95 punktów;
  • Boston wygrał wszystkie trzy mecze u siebie w Finale 2008 (przeciwko Lakers), ostatni z nich różnicą 39 punktów - nikt jednak nie pamięta, że od czasów 'bostońskiej masakry' Lakersi wygrali w Bostonie wszystkie 3 rozegrane mecze (w tym mecz numer 3 tegorocznych Finałów) oraz wszystkie spotkania, w których Kobe rozegrał 35 i więcej minut (bilans 5-0); ogólny bilans od zakończenia Finałów 2008 wynosi 5-2 (2009: 2-0; 2010 sezon regularny: 1-1; 2010 playoffs po trzech meczach: 2-1); w sezonie regularnym w LA Kobe nie grał z powodu kontuzji (Lakers przegrali 1 pkt), w przegranym meczu numer 2 Finałów rozegrał tylko 34 minuty ze względu na problemy z faulami;
  • Rajon Rondo jest barometrem Celtics - ilekroć w tegorocznych playoffach w statystyce plus/minus (wątek hokejowy z Montrealem w roli głównej) osiągał wynik +2 i lepszy wówczas bilans Bostonu wynosi 13-0 (w przegranym meczu numer 3 Rondo miał +2); w meczach, w których plus/minus Rondo wynosi poniżej +2 bilans Bostonu wynosi 0-6.
Wygrywając mecz numer 3 Lakersi nie tylko złamali kilka statystyk "gwarantujących" zwycięstwa Celtics, ale również nieznacznie przechylili szalę zwycięstwa w całej serii na swoją korzyść. Zarówno statystyki, jak i obecny stan rozegranych meczów, dają obrońcom tytułu niewielką przewagę w stosunku 2-1.
Jednak, jeśli powyższe "połamane" statystki nas czegokolwiek uczą, to tego, że nie uczą nas niczego. Statystyki nie rozgrywają spotkań i nie wygrywają meczów. Jak za każdym razem podkreśla Kobe, każdy mecz to zupełnie inna historia, odrębny rozdział. Poza tym pomimo statystycznej przewagi Lakersów, przed meczem numer 4 należy pamiętać, że Boston przegrywał z Cleveland też 1-2, by później wygrać trzy mecze z rzędu i całą serię 4-2, a Lakers bywali już w tych playoffach w sytuacji, w której prowadzili 2-1 i za każdym razem przegrywali mecz numer 4.
Każdy mecz stanowi odrębny rozdział.

Ciekawostka:

Po wygranym meczu numer 2 w Finale Konferencji Wschodniej, rozentuzjazmowany Paul Pierce zapowiedział fanom w Bostonie, że Celtics wracają do domu, żeby dokończyć swoje dzieło i zamknąć serię z Magic (Boston wygrał dwa pierwsze mecze w Orlando). Celtics owszem wygrali mecz numer 3, by później przegrać dwa mecze z rzędu i wrócić do Bostonu na mecz numer 6, w którym zamknęli rywalizację z Magic stanem 4-2.
Można powiedzieć, że w pewnym sensie jego zapowiedź się spełniła. Z opóźnieniem, bo z opóźnieniem, ale koniec końców Boston wrócił do domu, żeby skończyć serię.

Po wygranym meczu numer 2 Finałów NBA, rozentuzjazmowany Paul Pierce zapowiedział kibicom w Los Angeles, że Celtics nie wrócą do LA (w ramach Finałów NBA) implikując, że Celtics wygrają wszystkie 3 mecze u siebie. Boston przegrał mecz numer 3, więc jeśli przepowiednia Pierce'a miałaby się spełnić, to oznaczałoby to dwa kolejne zwycięstwa Lakersów.

niedziela, 6 czerwca 2010

No i po Finałach...?!

Czyżby Finały NBA skończyły się zanim się na dobre zaczęły? Wprawdzie rozegrany został tylko jeden mecz, ale wiele osób już teraz rozpoczęło koronować Los Angeles Lakers jako powtórnych mistrzów! Owszem, Lakersi pokazali charakter, wygrali walkę na tablicach, lepiej rzucali z dystansu, rywalizację w punktach zdobytych po ponowieniu wygrali do zera, Artest uprzykrzył życie Pierce'owi, Bynum okazał się istotnym czynnikiem, Gasol zrewanżował się Garnettowi za Finały sprzed dwóch lat i zdominował przeciwnika (zebrał tyle samo piłek, co KG, Sheed Wallace, Big Baby Davies i Kendrick Perkins razem wzięci), a Bryant zrobił swoje pilnując pierwszą broń Bostonu w osobie Rajona Rondo i grając przeciwko Ray'owi Allenowi po drugiej stronie parkietu.
Jednakże czynnikiem napędzającym przedwczesną koronację Jeziorowców jest zupełnie coś innego. To nie gra całego zespołu czy pojedynki między poszczególnymi zawodnikami. Nie jest nim nawet niesamowity poziom koncentracji prezentowany przez samego Bryanta, który zignorował prawdopodobnie najzabawniejszego człowieka w całej Staples Center. Czynnikiem przytaczanym przez wielu dziennikarzy jest magiczna liczba 47-0, której autorem jest trener Lakersów. Drużyny prowadzone przez Phila Jacksona wygrały 47 z 47 serii, w których obejmowali prowadzenie 1-0. W tej sytuacji, można więc przypuszczać, że i tym razem efekt końcowy będzie podobny i za Billem Platschke zasugerować, iż Finały NBA to tak naprawdę seria best-of-one. Zgodnie z danymi przytaczanymi przez felietonistę Los Angeles Timesa, zwycięzca meczu numer jeden w jakimkolwiek sporcie, ma 65% szans wygrania siedmiomeczowej serii, a w samej NBA, ów odsetek podskakuje aż do 79%. Wszystko to jednak nic wobec osobistego rekordu Jacksona - 100%! Jeśli to nadal nie robi na was wrażenia, to zgodnie z dwójką studentów z Kalifornijskiego Instytutu Technologii (numer 10 w 2009 roku w ogólnoświatowym rankingu uniwersytetów przeprowadzanym przez Times Higher Education; numer 5 w dziedzinie inżynierii i IT) szanse osiągnięcia wyniku 47-0 przez przypadek wynoszą mniej niż 3 do miliarda!
Zawodnicy Bostonu oczywiście bagatelizują całą sytuację. Sheed Wallace stwierdza, że takie statystyki to sprawy mediów, a dla niego nic one nie znaczą. Z kolei Ray Allen stwierdza, że wraz z trafieniem kolejnego rzutu wolnego wzrastają jego szanse, że następny rzut spudłuje.
Osobiście zgadzam się z Dociem Riversem: każda seria się kiedyś kończy; a Boston Celtics są zbyt twardą drużyną, żeby dać się zniechęcić jedną porażką, nie wspominając o jakiejś liczbie. W serii z faworyzowanymi Cavs przegrywali 0-1 i 1-2 (druga porażka była ich największą porażką w historii playoffów) po czym zniszczyli Cavs w trzech meczach z rzędu, rozpoczynając przedwczesne wakacje LeBrona Jamesa i najgorętsze lato tej dekady w Cleveland.
Dodatkowym argumentem niwelującym znaczenie pierwszego meczu Finałów, jest fakt, iż rok temu Lakersi również zdominowali Orlando w pierwszym meczu wygrywając 25 punktami, tylko po to by o losach drugiego meczu decydował lay-up debiutanta. Jeśli tym razem również dojdzie do takiej sytuacji, to jednego możemy być pewni: na pewno nie będzie rzucał debiutant.
Lakersi nie wygrali mistrzostwa przeciwko Bostonowi (w zeszłym roku KG był kontuzjowany i Celtics nie zakwalifikowali się do Finału), dlatego tegoroczny pojedynek powinni potraktować jako rewanż za 2008 rok i grać nie z pozycji aktualnych mistrzów NBA, ale drużyny, która chce odebrać to mistrzostwo przeciwnej drużynie.
Mecz numer 2 może okazać się najważniejszym meczem tegorocznych finałów. Pomimo, iż długoletnia statystyka Jacksona 47-0 przesądza pojedynek na korzyść Lakersów, to mądrość tegorocznych playoffs pokazuje, że to mecz numer 2 stanowi moment przełomowy każdej serii -> drużyna, która odnosiła zwycięstwo w meczu numer 2, wygrywała całą serię.
Jednakże niezależnie od wszelkich statystyk i osobistych pojedynków (Kobe-Allen, Gasol-Garnett) mecz numer 2 będzie olbrzymim widowiskiem i wspaniałą walką dwóch najlepszych drużyn w historii NBA połączonych odwieczną rywalizacją.

piątek, 4 czerwca 2010

LeBron - jednoręki bandyta

ESPN - pionier w wymyślaniu ciekawych aplikacji dla kibiców (przynajmniej tych koszykarskich - innych sportów na ESPN stety niestety nie śledzę) raz jeszcze wykazał się niesamowitą pomysłowością i ujawnił swoją najnowszą zabawkę. Po wynalezieniu Johna Hollingera (jednego z najaktywniejszych i najbardziej wpływowych analityków NBA, który stworzył własną formułę obliczania skuteczności zawodników - PER oraz codziennie pisze nowy artykuł o NBA - PER Diem) i Trade Machine, ESPN stworzyło jednorękiego bandytę z ośmioma najważniejszymi wolnymi (lub potencjalnie wolnymi) agentami lata 2010.
Nowa zabawka pozwala puścić wodze fantazji i pobawić się w domysły co by było, gdyby ten zawodnik wylądował w tym klubie, a inny w tamtym. Ten, kolejny już, strzał w dziesiątkę w wykonaniu ESPN pokazuje zarazem, jaką wielką skalę osiągnęło wariactwo związane z "najbardziej wyczekiwanym latem dekady w NBA".